Internetowe portale muzyczne codziennie
zasypują nas milionami przeróżnych rankingów. Od zestawienia
najbardziej absurdalnych artystów, aż po wyróżnienie najbardziej
tandetnego teledysku. Muszę jednak przyznać, że po przekopaniu
Internetu wzdłuż i wszerz, nigdzie nie natknęłam się na ranking
najbardziej niedocenianych utworów wszech czasów. A bez odrobiny
przesady - właśnie tam powinien trafić singiel Eda Sheerana.
Kompozycja znajdująca się na
debiutanckiej płycie wokalisty („+”) posiada absolutnie
wszystkie cechy, aby zostać odkryta i zapamiętana przez szersze
grono odbiorców. Niestety ten wielki potencjał radiowy został
zaprzepaszczony. Podejrzewam, że powodem, dla którego tak się
stało wcale nie była mentalność ludzi niepotrafiących docenić
wizji prawdziwego, niekoloryzowanego cierpienia, ale tą przyziemną
barierą była po prostu mała rozpoznawalność młodego muzyka.
Pamiętajmy, że „Give me love” zostało wydane pięć lat temu,
a kto wtedy mógłby przypuszczać, że świat pokocha nieśmiałego
rudzielca o głosie zdolnym roztopić każde, nawet najzimniejsze
serce? Oczywiście taki piękny i nietuzinkowy utwór obroni się
sam, ale przyjemnie byłoby usłyszeć go w czasie podróży
autobusem lub po prostu odprężając się przy ulubionej książce i
kubku gorącej czekolady. „Give me love” najprościej mówiąc,
to utwór, który z do końca niesprecyzowanych przyczyn porusza
każdego i zapada w jego pamięci na długie lata.
Już od pierwszego wersu: „Give me
love like her” („Obdaruj mnie miłością jak ona”) słuchacz
identyfikuje się z sytuacją z jaką zapoznaje nas Ed. Jego ciepły,
głęboki, lekko zachrypnięty i wyjątkowo niski jak na jego skalę
wokal, napełniają nas bólem, poczuciem niczym nie zastąpionej
straty i beznadziejności, jak gdyby cały znany nam dotychczas świat
rozpadł się na miliony nie pasujących do siebie części, których
nikt oprócz tej jednej jedynej osoby nie jest w stanie pozbierać.
Kolejna linijka: „Paint splattered tears drops on my shirt, told
you I'd let them go”. („Jak farbą, moja koszulka spryskana
łzami, powiedziałem ci, że pozwolę im popłynąć”) –pokazuje,
że pomimo tego, że Ed wyraźnie zasygnalizował swojej ukochanej co
czuje, ona nadal go odtrąca. Od tej chwili jego łzy nie będą już
tylko mieszanką wody i soli, które mogą ulotnić się w każdej
chwili i ulec zapomnieniu. Nie. Łzy wokalisty będą wiecznym
dowodem na uczucie, które żywił, a które zostało zniszczone.
Będą jak plamy farby, których nie sposób usunąć, wyryte w jego
umyśle i sercu jak barwniki na koszulce.
„Give me love” jest utworem
niezwykle przenikliwym. Dotykającym emocji, które skrywamy głęboko
w naszej duszy. To krzyk rozpaczy, bezsilności i najprostsza, a
zarazem najtrudniejsza prośba – prośba o uczucie. Wokalista
ukazuje nam w przepiękny, liryczny sposób sytuację w jakiej się
znalazł. Jest to niezwykle bolesny moment w jego życiu, kiedy
wydaje mu się, że żadna inna dziewczyna nie jest w stanie na nowo
rozbudzić jego duszy i pokazać piękno świata, tak jak zrobiła to
jego pierwsza, prawdziwa, młodzieńcza miłość. Świadomość
bezpowrotnej utraty czegoś tak pięknego i subtelnego jeszcze
bardziej przygnębia artystę. Jak widać Ed nie boi się poruszać
tematów, o których niewielu odważyłoby się napisać. Bo przecież
jak dorosły mężczyzna może przyznać się do tego, że ma zamiar
przepłakać noc, upijając się z tęsknoty za kobietą i błagać
ją o miłość? Sheeran jest równocześnie na tyle nieśmiały i
pełen obaw, że będzie w stanie przełamać się i zadzwonić do
ukochanej, jedynie pod wpływem alkoholu, który płynąc w jego
żyłach doda mu odrobiny odwagi, by chociaż ten jeden, ostatni raz
usłyszeć znajomy głos ukochanej. Mężczyźnie nie zależy na
niczym szczególnym, nie oczekuje akceptacji i troski, on jedynie
chciałby wziąć swoją pierwszą miłość w ramiona i poczuć
bicie jej serca tuż przy swoim. Bo przecież najwyższą formą
czułości jaką możemy obdarować bliską nam osobę jest nasza
obecność.
W refrenie Ed prosi swoja ukochaną o
to, aby wybrała jaką drogą chce podążać. Ma dość bezsilności
i oczekiwania na decyzję, która być może nigdy nie nadejdzie.
Sheeran w piękny sposób porównuje miłość do płomienia, który
wygaśnie jeśli tylko mu na to pozwolimy. Dziewczyna, której on
niemal desperacko potrzebuje, pojawia się w jego życiu, by za
moment zniknąć zostawiając w jego sercu niezabliźniającą się
ranę i pustkę, której żadna inna kobieta nie jest w stanie
zapełnić. Mężczyzna wie, że gdy miał przy sobie wszystko, nie
doceniał tego. Teraz chciałby dosłownie zatracić się w miłości,
utonąć w jej bezkresie, ponieważ jeszcze nigdy nie czuł się tak
przytłoczony i nigdy nie zdarzyło mu się tak tęsknić. Od
rozstania tej dwójki minął już dłuższy czas, ale płomień
miłości, który oboje wzniecili... nadal płonie w sercu Eda. I nie
jest to migotliwy, chyboczący się na wietrze płomyczek, ale
oślepiające intensywnością krystalicznie jasne światło. Sheeran
kocha ją i choć zdaje sobie sprawę z tego, że powinien odpuścić
i nauczyć się jak być szczęśliwym od nowa, słowa „Maybe I
should let you go” („Może powinienem pozwolić ci odejść”)
są jedynie przemyśleniem, które z założenia powinno pozostać
bez odpowiedzi. Autor tak na prawdę nie stawia przed sobą takiego
wyboru, odtrąca go już zanim zdążył pojawić się w jego umyśle.
Jedyne do czego jest teraz zdolny to dać ponieść się
bezwładności, wlewając w swoje ciało „eliksir zapomnienia”,
który tak naprawdę jeszcze bardziej pogłębia poczucie tęsknoty.
W drugiej części utworu przeważają
powtarzane jak mantra słowa: „my, my, my (…) Give me love”.
Wyśpiewywane jednostajnie brzmią jak zaklęcie zdesperowanego
kochanka. Nie istnieje dla niego teraz nic oprócz własnego bólu,
poczucia straty i nikłej nadziei. Wierzy, że jedynym lekarstwem dla
jego duszy jest miłość jego drugiej połówki.
Ważnym i na pewno niemniej ciekawym
elementem całej kompozycji są słowa monotonnie powtarzane przez
nieznajomego mężczyznę o niezwykle niskim głosie. Gdy zamykałam
oczy, moja wyobraźnia za każdym razem łączyła te dźwięki z
obrazem rdzennego, afrykańskiego rytuału plemiennego. Tą partię
utworu zawsze kojarzyłam z czymś pierwotnym, nieskalanym
dzisiejszym światem. I tak właśnie odbieram tą prośbę: „Podaruj
mi miłość”, bo tak po prostu powinno być. W tle słyszymy
ciche, płytkie i urywane oddechy Eda, który wydaje się być
oddalony od słuchacza pogrążając się w swoim świecie. Ten
moment następujący tuż przed apogeum jego rozpaczy i wybuchem
spowodowanym bezsilnością, podkreśla o jakie szczegóły zadbał
cały zespół podczas pracy nad kompozycją. Głos nieznajomego
mężczyzny w tej części utworu dodaje lekkiego klimatu grozy,
podkreśla tragizm sytuacji, w której znalazł się autor.
Przenikliwe krzyki Eda, rozdzierające
każdy skrawek ciała i duszy są w stanie poruszyć wszystkich.
Każdego w inny sposób, ale w tym zawiera się przecież sens sztuki
– w emocjach. To rozpaczliwe, pełne najgłębszego smutku błaganie
o miłość jest dla mnie najszczerszym wyznaniem, ujawnieniem
swojego wnętrza, odkryciem się przed innymi. Wykrzyczenie łamiącym
się głosem słów „kochaj mnie” po prostu trafia w moje serce i
sprawia, że z całych sił pragnę pomóc Edowi w przebiciu się
przez mur jaki wyrósł pomiędzy nim a jego ukochaną.
Teledysk
do „Give me love” niesie w sobie dużo mocniejszy przekaz niż
sam tekst. Pierwszym kadrem jaki możemy ujrzeć jest widok
bezwładnych zwłok anioła, przeszytych strzałą. Kolejne sceny
przedstawiają nam wydarzenia z przeszłości, które doprowadziły
do tak dramatycznego zakończenia lub też w tym przypadku - początku
teledysku.
Poznajemy
młodą, piękną i równie nieszczęśliwą kobietę, która na
każdym kroku widzi zakochanych i niezmiernie szczęśliwych ludzi.
Widok ten rani ją jeszcze głębiej i utrzymuje w przekonaniu, że
ona nie jest w stanie żyć w szczęściu, nie ma prawdziwego domu,
gdzie czekałaby na nią rodzina ani znajomych, którzy
podtrzymywaliby ją na duchu. Dziewczyna czuje, że została zupełnie
sama. Desperacko poszukując uwagi ze strony innych, spotyka się
jedynie z ludźmi, którzy nie są w stanie jej zrozumieć. Bo
przecież syty nie potrafi zrozumieć głodnego, a zakochany –
nieszczęśliwego samotnika.
Dziewczyna
nie przestaje mieć wrażenia, że wszyscy dookoła niej osiągnęli
nirvanę, a ona jedyna wpadła w bezdenny otwór rozpaczy, z którego
nie jest w stanie wydostać się o własnych siłach. Próbuje
ukształtować innych, a także zmienić siebie, by wreszcie móc
poczuć się kochana. Życie jednak daje jej do zrozumienia, że to
nie tą drogą powinna się kierować. Miłość nie polega na
dostosowywaniu się do drugiego człowieka, ale na akceptacji całej
jego istoty i rozwoju własnego charakteru. Kiedy główna bohaterka
klipu przeżywa prawdziwe apogeum i poddaje się losowi, przemienia
się w kupidyna. Przerażona, nie rozumiejąc sytuacji, „strzela”
z własnoręcznie wykonanego łuku do przypadkowo napotkanych osób w
poszukiwaniu satysfakcji i spełnienia. Wydaje jej się, że moc,
dzięki której potrafi zaszczepić w ludziach jedną z
najpiękniejszych cech pozwoli jej znaleźć wewnętrzny spokój i
choć odrobinę przybliży ją do utraconego szczęścia. Zatraca się
w tym i całkowicie przestaje zważać na konsekwencje. Jest obojętna
i nie ma dla niej znaczenia liczba ludzi, których zraniła. Kobieta
w całości oddaje się „uszczęśliwianiu” innych, cierpiąc
jeszcze bardziej. Paradoksalnie potrafi podarować każdemu
człowiekowi na Ziemi to, czego najbardziej pragnie, ale dla siebie
nie jest w stanie zrobić niczego. Przemienia się w istotę do
której wcześniej miała żal, o to, że jest samotna. Teraz to w
jej mocy leży wskazywanie ludzi, którzy pozostaną sami. Dokonuje
tych wyborów, nie rozumiejąc co tak naprawdę robi. Zdesperowana do
granic możliwości, pełna goryczy, złości i żalu decyduje się
na jedyny sensowny dla niej krok. Pchnięta nagłym impulsem rzuca
się z dachu wieżowca. Jest jednak aniołem - kupidynem, który mimo
przeciwności losu potrafi wzlecieć wysoko w niebo.
Podczas
miarowego i rytmicznego powtarzania słów: „My, my, my (…)
anielica wpada w pewnego rodzaju trans, czara goryczy zbierająca się
w jej sercu w końcu się przelewa, a kolejna decyzja jaką podejmuję
dziewczyna jest już dużo bardziej przemyślana. Tym razem kobieta
jest pewna tego co robi. Wie, że nie jest w stanie, mimo mocy jaką
posiada zapewnić sobie miłości, więc przebija się własną
strzałą, licząc, że śmierć okaże się dla niej wybawieniem.
Ostatnia scena jest zarówno dopełnieniem pierwszej jak i główną,
i najważniejszą puentą całego klipu. Kiedy wszystko stracone, a
nadzieja dawno wygasła, w momencie, kiedy najmniej jej oczekujesz,
miłość sama do ciebie przyjdzie. Właśnie taki przekaz niesie w
sobie końcowa scena. Strzała i szkarłatna krew znikają, a
dziewczyna-amor powraca do życia spotykając upragnioną miłość.
Zmartwychwstała, pozbywając się dawnych obaw i trosk. Tak bardzo
pragnęła drugiego człowieka, że w końcu otrzymała możliwość
szczęścia o jakim zawsze marzyła. Poddała się, ale otrzymała
drugą szansę. Życie nie zawsze nas rozpieszcza, ale bez względu
na wszystko nie powinniśmy na siłę szukać uczucia, skupiać się
na nim i umartwiać się bez potrzeby. Ono przyjdzie do nas samo, nie
w momencie, gdy będziemy tego oczekiwać, ale wtedy, kiedy będziemy
na to naprawdę gotowi.
Uważny
obserwator jest w stanie zauważyć w teledysku dwukrotnie samego
wykonawcę. W obu przypadkach widzimy samotnie siedzącego Eda,
którego nie interesuje nic poza fascynującym kubkiem z równie
intrygującą herbatą. Oczywiście, odkładając na bok ironizowanie
widzimy po prostu samotnego i nieszczęśliwego człowieka. Główna
bohaterka klipu zauważa go po raz pierwszy, kiedy sama szuka
miłości, kolejny raz przypatruje się mu już zza szyby, po
przemianie w kupidyna. Dawno temu przeczytałam gdzieś, że Sheeran
celowo zastosował taki zabieg, aby pokazać, że dla niego czas na
miłość jeszcze nie nadszedł.
Również
muzyka w tej kompozycji jest czymś niezwykłym. Wprawia słuchacza w
stan na pograniczu smutku i nadziei, zawiesza go pomiędzy jednym a
drugim, tworząc cienki most i to od nas zależy w którą jego
stronę podążymy. Wyraźnie zaakcentowany rytm, jednocześnie
wyrazista i porywająca melodia przewodnia tworzy tło dla
„anielskiego” wokalu Eda, który idealnie wtapia się w całość,
jak gdyby nikt inny nie byłby w stanie zaśpiewać tych słów z
takim samym uczuciem. I pewnie tak właśnie jest. Jednak oprócz
wokalu główne skrzypce gra tu także gitara akustyczna
(spokojnie,
ten zwrot użyłam z pełną premedytacją), czyli ukochany
instrument Brytyjczyka, która odgrywa bardzo ważną rolę w harmonii
utworu. Oprócz niej słyszymy także między innymi dźwięki
perkusji i skrzypiec, co nadaje kompozycji jeszcze większej głębi.
Końcówka utworu gdzie podkładem staje się jedynie rytmiczne
klaskanie jest momentem wyciszenia i poukładania w głowie karuzeli
myśli i uczuć, a zwieńczeniem całości, wisienką na torcie jest
ostatni wers, zaakcentowana i czysta prośba: „Give me love”...
Jeśli
dałeś ponieść się tej prawdziwej przejażdżce na karuzeli
uczuć, nie zawiedziesz się także słuchając wersji „Live room”.
Mimo wszystko czuję się jednak zmuszona do ostrzeżenia, że próby
nie zatapiania się w odmętach „Edowego” talentu mogą skończyć
się fiaskiem. Młody
Brytyjczyk przechodzi samego siebie dając nam
pokaz ponad ośmiominutowego kunsztu, gdzie jego pozbawiony retuszu
głos brzmi lepiej niż podczas studyjnych nagrań. Ed nie jest
jedynie śpiewakiem, on staje się muzyką, wtapia się w nią całym
sobą i zapomina o otaczającym go świecie. Każda nuta, każda
głoska – wszystko trafia w punkt, a kompozycja nabiera jeszcze
większej głębi, jeszcze bardziej przygnębia, ale również
pozwala na wyrzucenie z siebie wszystkich zalegających w nas
negatywnych emocji. Ed bawi się swoim głosem, zapętla go, zmienia
jego tonację i przenosi nas do swojego świata, z którego aż do
zakończenia utworu nie znajdujemy i nie chcemy znaleźć wyjścia!
Ta wersja „Give me love” jest o wiele mocniejsza i nie bałabym
się tu użyć słowa „mistyczna” niż oficjalne nagranie, które
znajdziemy na albumie. A co paradoksalne po wykonaniu czegoś takiego
jedyne słowa wokalisty jakie udaje nam się usłyszeć to: „cool”.
Po zostawieniu w naszej świadomości trwałego śladu obcowania z
czymś tak nieprzyziemnym, po tornadzie uczuć jakich
doświadczyliśmy, Ed podsumowuje całość jednym, niewyrażającym
większych emocji słowem...
Zagłębiając się po raz kolejny w
historię tego utworu znalazłam słowa, które warto tu przytoczyć:
„Give me love” porusza serce i zatrzymuje umysł”. Właśnie na
tym polega magia tej kompozycji. Każdy, dosłownie każdy może
odnaleźć siebie w sytuacji o jakiej śpiewa Ed. Nawet jeśli ktoś
nigdy nie był prawdziwie zakochany, lub nie wspomina z czułością
swojej pierwszej wybranki i tak z łatwością zatraci się w
melodii, rytmie i tekście. Będzie dzielił z wokalistą wszystkie
emocje, nadzieje i obawy. Postawi się w jego sytuacji, bo prędzej
czy później, w mniejszym, lub większym stopniu, dotknie ona
każdego z nas. Bo chociaż miłość rani, jest jednym z niewielu
powodów dla których żyjemy na tym świecie.
Dotarłam również do informacji, że
napisanie tekstu do singlowego utworu zajęło Edowi jedynie
dwadzieścia minut. Dzieło tworzone przez tak krótki czas może być
albo kompletną katastrofą, albo sztuką wyższych lotów.
Zastanówcie się ile jesteście w stanie wymyślić przez niecałe
pół godziny? Jeśli autor nie ma pomysłu na słowa, w takim
okresie napisze prosty, rymowany tekst bez większego sensu, ale
jeśli ma wenę lub targają nim szczere uczucia, jest w stanie
stworzyć coś na prawdę niezwykłego. Na tyle nietuzinkowego, że ten konkretny utwór mało znanego artysty został użyty w dwóch serialach: "Pamiętniki Wampirów" oraz "Cougar Town".
„Give
me love” z pewnością nie jest jedną z miliarda rzewnych piosenek
o nieszczęśliwej miłości. Ta kompozycja ma w sobie zdecydowanie
więcej: magnetyczną siłę i szczerość, która od niej bije. Jest
przemyślana w każdym calu i dopracowana do perfekcji. Ed
jest w takim momencie swojego życia, że nie wierzy, że może być
szczęśliwy bez swojej pierwszej miłości u boku. Próbował, ale
bez skutku. Nikt nie jest w stanie zastąpić mu tej jednej jedynej,
więc pozostała mu tylko desperacka prośba, słowa wykrzyczane
niemal na bezdechu - „Give me love”! Być może Edward Sheeran
zawarł w tych kilku prostych słowach pragnienia ludzkości,
wykrzyczał jej głos, wydobył na światło dzienne coś, czego
niewielu jest w stanie przyznać.
Kamila
,,„Give me love” z pewnością nie jest jedną z miliarda rzewnych piosenek o nieszczęśliwej miłości. Ta kompozycja ma w sobie zdecydowanie więcej: magnetyczną siłę i szczerość, która od niej bije. Jest przemyślana w każdym calu i dopracowana do perfekcji." To samo można powiedzieć o tym wpisie :D ma siłę niemal namacalną w naszym tak marnym ludzkim wymiarze, podczas czytania moja twarz się zmieniała, nie trzeba było tego obserwować w lustrze, to było czuć od środka, z zaciekawienia popadła w wzruszenie, ze wzruszenia w zachwyt i nieodpartą potrzebę przeczytania do końca i odkrycia wszystkich tajemnic zawartych w tekście. Dziękuję
OdpowiedzUsuńCzytanie takich komentarzy to sama przyjemność! Także dziękuję za to, że poświęciłeś/łaś czas na opisanie uczuć, które wywołała w Tobie ta interpretacja, to naprawdę budujące.
UsuńTekst naprawdę wyższych lotów :) co chwile dostawałem ciarki :D
OdpowiedzUsuńDziękujemy!
UsuńTa wersja jest dla mnie najlepszą wersją Give me Love, tutaj kompletnie wyłączyłem się przez natłok emocji od Eda.. https://www.youtube.com/watch?v=CjW5k4FLRZc
OdpowiedzUsuń