poniedziałek, 21 listopada 2016

Prosimy - czytajcie i głosujcie!

Kochani! Mamy do Was ogromną prośbę - głosujcie!



Prosimy o oddanie głosu na naszą wspólną książkę. Każdy oddany przez Was głos zbliża nas do spełnienia marzenia, jakim jest profesjonalne wydanie książki!

Głównym motywem, na którym opiera się akcja jest pociąg i związane z nim lub dziejące się w jego wnętrzu niespodziewane, nierzeczywiste i dające do myślenia historie usytuowane na granicy realizmu. Na zachętę przytoczymy oficjalny opis książki:

„Następna stacja” to zbiór pięciu opowiadań o niezwykle wciągającej i zróżnicowanej fabule, które przeniosą Cię na tory życia, gdzie przeżyjesz prawdziwą podróż w nieznane…

Jeśli nadal nie czujecie się dostatecznie zmotywowani na zafundowanie sobie wciągającej rozrywki i uszczęśliwienie nas kilkoma kliknięciami myszy, przeczytajcie krótkie fragmenty, które z bólem serca wyjęłyśmy z naszych tekstów:
"Każde ich słowo i zdanie było przesiąknięte wigorem, chęcią opowiedzenia całej historii życia, wyciągnięcia z niego jak najwięcej entuzjastycznych i ogarniętych pozytywną energią wydarzeń i doświadczeń. Z każdą chwilą odczuwały coraz szybciej upływający czas. "
We're born with millions of little lights shining in the dark and they show us the way”* („Rodzimy się z milionami małych światełek świecących w ciemności, które wskazują nam drogę”) - Powtarzał Klarze do ucha angielski bard, wlewając w jej udręczone ciało odrobinę rozluźniających obietnic, które nigdy nie miały prawa się spełnić. Siedząc w niemal pustym przedziale, jedynie delikatnie otulonym blaskiem jesiennego słońca, dziewczyna czuła się obco. (...) W pewnym momencie słowa utworu, na których znaczeniu dziewczyna przestała się skupiać, a które wciąż krążyły w jej głowie nabrały lekko spowolnionego tempa, a całe otoczenie jakby przycichło biorąc głęboki oddech."

*Passenger - "All the little lights"

 Jak to na blogu muzycznym bywa i ten wpis nie może odbyć się bez choćby jednej, malutkiej wzmianki odnośnie świata dźwięków. Mamy nadzieję, że fragmenty, które tu przytoczyłyśmy nie zdradzają ani za mało, ani za dużo, ale w sam raz. A po więcej zapraszamy do zapoznania się z całością i oddania swojego głosu!

Karolina i Kamila 

czwartek, 17 listopada 2016

"Red dress" Magic!

            



               Jeszcze nie tak dawno kanadyjski zespół Magic! ogłosił światu swój nowy singiel „Red Dress”, który był kolejną zapowiedzią albumu pt.  „Primary Colors”. Ukazał się on 10 czerwca, natomiast sam teledysk 17 czerwca. Grupa muzyczna uzyskała swą popularność poprzez wielki hit, jakim był utwór pt. „Rude”.

                Nasri Tony Atweh opowiadając zabawną historię bezpośrednio z życia wziętą, a mianowicie problem, którego fundamentem jest słynne zapytanie „W co mam się ubrać”, czuje się obojętny i nieudolny. Nie odczuwa potrzeby pomocy kobiecie w dokonaniu wyboru. Twierdzi bowiem, że w każdym stroju prezentuje się ona urodziwie. Każda jej nowa odsłona jest piękna. Patrzy jak kobieta krząta się po pokoju, nie może znaleźć różnych przedmiotów, jak zakłada na siebie kolejne rzeczy z garderoby.Wokalista powoli zaczyna się niecierpliwić i „stąpać w tył i w przód”. Lecz gdy nadchodzi ten jeden wyczekiwany moment, moment w których „dziesięć tysięcy wcieleń później” ona staje przed nim w drzwiach w tej czerwonej sukience, on wypowiada jedynie te proste słowa „Muszę znaleźć sposób żeby ją z ciebie zdjąć/Mam w sobie mnóstwo miłości, która staje się silniejsza/Kiedy widzę cię w twojej czerwonej sukience”.




                Refren jest swego rodzaju apostrofą kierowaną do ukochanej. Wyobraźmy sobie więc tę chwilę, gdy staje przed nim w swoim oszałamiającym profilu, a on pod wpływem emocji, odczuć i niezwykłych wrażeń nagle zaczyna zbliżać się do niej i śpiewać. Jako że nie może wyrazić swoich odczuć w inny sposób jak właśnie poprzez śpiew.

                Utwór niezwykle lekki o przyjemnej dla uszu formule przepełniony jest niebywałą zmysłowością, którą można wyczuć zarówno słuchając tekstu jak i muzyki samej w sobie. Gestykulacja, delikatne ruchy, niezwykle kobiece jak i tajemnicze. Krótko mówiąc przedstawione aspekty ukazują nasze naturalne, damskie, zniewalające i zarazem niepowtarzalne oblicze, które dotyczy dosłownie każdej kobiety, co podkreśla sam klip utworu.



                Kolor czerwony jest jak najbardziej nieodzowną częścią piosenki. Cały teledysk przesycony jest tą właśnie barwą. Widzimy go na napisach początkowych, kanapie, gitarach, w tle, apaszce, czapce, butach, rajstopach,  na ustach i co najważniejsze – na sukienkach. Nie wspominając już o: „Ale na myśli mam tylko jedną rzecz/Jak oni polewają wino i ono trafia do mnie”.

                Pomijając całą analizę i jakiekolwiek informacje dotyczące tego utworu, jesteśmy w stanie wychwycić wszystkie emocje, które mu towarzyszą. Osobiście podczas słuchania tej piosenki zawsze odczuwam same pozytywne doznania. Muzyka i głos Nasri’ego, który będąc niezwykle delikatnym, relaksującym jak i również można by rzec – słodkim głosem,  zachęca do powolnego kołysania się w rytm piosenki, uniesienia się. Pomimo tego towarzyszy mi zwykle odczucie, które jak przypuszczam jest celowo wykorzystane przez zespół. Odnoszę wrażenie jak gdyby główny wokalista, a właściwiej jego głos był zwrócony ku mojej osobie. Jest to dosyć przyjemne i równocześnie intrygujące. Nie zawsze łatwo o taką relację i związek pomiędzy autorem a odbiorcą poprzez samą muzykę i dźwięk.

Karolina
               

środa, 19 października 2016

"Give me love" Ed Sheeran


Internetowe portale muzyczne codziennie zasypują nas milionami przeróżnych rankingów. Od zestawienia najbardziej absurdalnych artystów, aż po wyróżnienie najbardziej tandetnego teledysku. Muszę jednak przyznać, że po przekopaniu Internetu wzdłuż i wszerz, nigdzie nie natknęłam się na ranking najbardziej niedocenianych utworów wszech czasów. A bez odrobiny przesady - właśnie tam powinien trafić singiel Eda Sheerana.

Kompozycja znajdująca się na debiutanckiej płycie wokalisty („+”) posiada absolutnie wszystkie cechy, aby zostać odkryta i zapamiętana przez szersze grono odbiorców. Niestety ten wielki potencjał radiowy został zaprzepaszczony. Podejrzewam, że powodem, dla którego tak się stało wcale nie była mentalność ludzi niepotrafiących docenić wizji prawdziwego, niekoloryzowanego cierpienia, ale tą przyziemną barierą była po prostu mała rozpoznawalność młodego muzyka. Pamiętajmy, że „Give me love” zostało wydane pięć lat temu, a kto wtedy mógłby przypuszczać, że świat pokocha nieśmiałego rudzielca o głosie zdolnym roztopić każde, nawet najzimniejsze serce? Oczywiście taki piękny i nietuzinkowy utwór obroni się sam, ale przyjemnie byłoby usłyszeć go w czasie podróży autobusem lub po prostu odprężając się przy ulubionej książce i kubku gorącej czekolady. „Give me love” najprościej mówiąc, to utwór, który z do końca niesprecyzowanych przyczyn porusza każdego i zapada w jego pamięci na długie lata.

Już od pierwszego wersu: „Give me love like her” („Obdaruj mnie miłością jak ona”) słuchacz identyfikuje się z sytuacją z jaką zapoznaje nas Ed. Jego ciepły, głęboki, lekko zachrypnięty i wyjątkowo niski jak na jego skalę wokal, napełniają nas bólem, poczuciem niczym nie zastąpionej straty i beznadziejności, jak gdyby cały znany nam dotychczas świat rozpadł się na miliony nie pasujących do siebie części, których nikt oprócz tej jednej jedynej osoby nie jest w stanie pozbierać. Kolejna linijka: „Paint splattered tears drops on my shirt, told you I'd let them go”. („Jak farbą, moja koszulka spryskana łzami, powiedziałem ci, że pozwolę im popłynąć”) –pokazuje, że pomimo tego, że Ed wyraźnie zasygnalizował swojej ukochanej co czuje, ona nadal go odtrąca. Od tej chwili jego łzy nie będą już tylko mieszanką wody i soli, które mogą ulotnić się w każdej chwili i ulec zapomnieniu. Nie. Łzy wokalisty będą wiecznym dowodem na uczucie, które żywił, a które zostało zniszczone. Będą jak plamy farby, których nie sposób usunąć, wyryte w jego umyśle i sercu jak barwniki na koszulce.

„Give me love” jest utworem niezwykle przenikliwym. Dotykającym emocji, które skrywamy głęboko w naszej duszy. To krzyk rozpaczy, bezsilności i najprostsza, a zarazem najtrudniejsza prośba – prośba o uczucie. Wokalista ukazuje nam w przepiękny, liryczny sposób sytuację w jakiej się znalazł. Jest to niezwykle bolesny moment w jego życiu, kiedy wydaje mu się, że żadna inna dziewczyna nie jest w stanie na nowo rozbudzić jego duszy i pokazać piękno świata, tak jak zrobiła to jego pierwsza, prawdziwa, młodzieńcza miłość. Świadomość bezpowrotnej utraty czegoś tak pięknego i subtelnego jeszcze bardziej przygnębia artystę. Jak widać Ed nie boi się poruszać tematów, o których niewielu odważyłoby się napisać. Bo przecież jak dorosły mężczyzna może przyznać się do tego, że ma zamiar przepłakać noc, upijając się z tęsknoty za kobietą i błagać ją o miłość? Sheeran jest równocześnie na tyle nieśmiały i pełen obaw, że będzie w stanie przełamać się i zadzwonić do ukochanej, jedynie pod wpływem alkoholu, który płynąc w jego żyłach doda mu odrobiny odwagi, by chociaż ten jeden, ostatni raz usłyszeć znajomy głos ukochanej. Mężczyźnie nie zależy na niczym szczególnym, nie oczekuje akceptacji i troski, on jedynie chciałby wziąć swoją pierwszą miłość w ramiona i poczuć bicie jej serca tuż przy swoim. Bo przecież najwyższą formą czułości jaką możemy obdarować bliską nam osobę jest nasza obecność.

W refrenie Ed prosi swoja ukochaną o to, aby wybrała jaką drogą chce podążać. Ma dość bezsilności i oczekiwania na decyzję, która być może nigdy nie nadejdzie. Sheeran w piękny sposób porównuje miłość do płomienia, który wygaśnie jeśli tylko mu na to pozwolimy. Dziewczyna, której on niemal desperacko potrzebuje, pojawia się w jego życiu, by za moment zniknąć zostawiając w jego sercu niezabliźniającą się ranę i pustkę, której żadna inna kobieta nie jest w stanie zapełnić. Mężczyzna wie, że gdy miał przy sobie wszystko, nie doceniał tego. Teraz chciałby dosłownie zatracić się w miłości, utonąć w jej bezkresie, ponieważ jeszcze nigdy nie czuł się tak przytłoczony i nigdy nie zdarzyło mu się tak tęsknić. Od rozstania tej dwójki minął już dłuższy czas, ale płomień miłości, który oboje wzniecili... nadal płonie w sercu Eda. I nie jest to migotliwy, chyboczący się na wietrze płomyczek, ale oślepiające intensywnością krystalicznie jasne światło. Sheeran kocha ją i choć zdaje sobie sprawę z tego, że powinien odpuścić i nauczyć się jak być szczęśliwym od nowa, słowa „Maybe I should let you go” („Może powinienem pozwolić ci odejść”) są jedynie przemyśleniem, które z założenia powinno pozostać bez odpowiedzi. Autor tak na prawdę nie stawia przed sobą takiego wyboru, odtrąca go już zanim zdążył pojawić się w jego umyśle. Jedyne do czego jest teraz zdolny to dać ponieść się bezwładności, wlewając w swoje ciało „eliksir zapomnienia”, który tak naprawdę jeszcze bardziej pogłębia poczucie tęsknoty.

W drugiej części utworu przeważają powtarzane jak mantra słowa: „my, my, my (…) Give me love”. Wyśpiewywane jednostajnie brzmią jak zaklęcie zdesperowanego kochanka. Nie istnieje dla niego teraz nic oprócz własnego bólu, poczucia straty i nikłej nadziei. Wierzy, że jedynym lekarstwem dla jego duszy jest miłość jego drugiej połówki.

Ważnym i na pewno niemniej ciekawym elementem całej kompozycji są słowa monotonnie powtarzane przez nieznajomego mężczyznę o niezwykle niskim głosie. Gdy zamykałam oczy, moja wyobraźnia za każdym razem łączyła te dźwięki z obrazem rdzennego, afrykańskiego rytuału plemiennego. Tą partię utworu zawsze kojarzyłam z czymś pierwotnym, nieskalanym dzisiejszym światem. I tak właśnie odbieram tą prośbę: „Podaruj mi miłość”, bo tak po prostu powinno być. W tle słyszymy ciche, płytkie i urywane oddechy Eda, który wydaje się być oddalony od słuchacza pogrążając się w swoim świecie. Ten moment następujący tuż przed apogeum jego rozpaczy i wybuchem spowodowanym bezsilnością, podkreśla o jakie szczegóły zadbał cały zespół podczas pracy nad kompozycją. Głos nieznajomego mężczyzny w tej części utworu dodaje lekkiego klimatu grozy, podkreśla tragizm sytuacji, w której znalazł się autor.

Przenikliwe krzyki Eda, rozdzierające każdy skrawek ciała i duszy są w stanie poruszyć wszystkich. Każdego w inny sposób, ale w tym zawiera się przecież sens sztuki – w emocjach. To rozpaczliwe, pełne najgłębszego smutku błaganie o miłość jest dla mnie najszczerszym wyznaniem, ujawnieniem swojego wnętrza, odkryciem się przed innymi. Wykrzyczenie łamiącym się głosem słów „kochaj mnie” po prostu trafia w moje serce i sprawia, że z całych sił pragnę pomóc Edowi w przebiciu się przez mur jaki wyrósł pomiędzy nim a jego ukochaną.

Teledysk do „Give me love” niesie w sobie dużo mocniejszy przekaz niż sam tekst. Pierwszym kadrem jaki możemy ujrzeć jest widok bezwładnych zwłok anioła, przeszytych strzałą. Kolejne sceny przedstawiają nam wydarzenia z przeszłości, które doprowadziły do tak dramatycznego zakończenia lub też w tym przypadku - początku teledysku.


Poznajemy młodą, piękną i równie nieszczęśliwą kobietę, która na każdym kroku widzi zakochanych i niezmiernie szczęśliwych ludzi. Widok ten rani ją jeszcze głębiej i utrzymuje w przekonaniu, że ona nie jest w stanie żyć w szczęściu, nie ma prawdziwego domu, gdzie czekałaby na nią rodzina ani znajomych, którzy podtrzymywaliby ją na duchu. Dziewczyna czuje, że została zupełnie sama. Desperacko poszukując uwagi ze strony innych, spotyka się jedynie z ludźmi, którzy nie są w stanie jej zrozumieć. Bo przecież syty nie potrafi zrozumieć głodnego, a zakochany – nieszczęśliwego samotnika.

Dziewczyna nie przestaje mieć wrażenia, że wszyscy dookoła niej osiągnęli nirvanę, a ona jedyna wpadła w bezdenny otwór rozpaczy, z którego nie jest w stanie wydostać się o własnych siłach. Próbuje ukształtować innych, a także zmienić siebie, by wreszcie móc poczuć się kochana. Życie jednak daje jej do zrozumienia, że to nie tą drogą powinna się kierować. Miłość nie polega na dostosowywaniu się do drugiego człowieka, ale na akceptacji całej jego istoty i rozwoju własnego charakteru. Kiedy główna bohaterka klipu przeżywa prawdziwe apogeum i poddaje się losowi, przemienia się w kupidyna. Przerażona, nie rozumiejąc sytuacji, „strzela” z własnoręcznie wykonanego łuku do przypadkowo napotkanych osób w poszukiwaniu satysfakcji i spełnienia. Wydaje jej się, że moc, dzięki której potrafi zaszczepić w ludziach jedną z najpiękniejszych cech pozwoli jej znaleźć wewnętrzny spokój i choć odrobinę przybliży ją do utraconego szczęścia. Zatraca się w tym i całkowicie przestaje zważać na konsekwencje. Jest obojętna i nie ma dla niej znaczenia liczba ludzi, których zraniła. Kobieta w całości oddaje się „uszczęśliwianiu” innych, cierpiąc jeszcze bardziej. Paradoksalnie potrafi podarować każdemu człowiekowi na Ziemi to, czego najbardziej pragnie, ale dla siebie nie jest w stanie zrobić niczego. Przemienia się w istotę do której wcześniej miała żal, o to, że jest samotna. Teraz to w jej mocy leży wskazywanie ludzi, którzy pozostaną sami. Dokonuje tych wyborów, nie rozumiejąc co tak naprawdę robi. Zdesperowana do granic możliwości, pełna goryczy, złości i żalu decyduje się na jedyny sensowny dla niej krok. Pchnięta nagłym impulsem rzuca się z dachu wieżowca. Jest jednak aniołem - kupidynem, który mimo przeciwności losu potrafi wzlecieć wysoko w niebo.


Podczas miarowego i rytmicznego powtarzania słów: „My, my, my (…) anielica wpada w pewnego rodzaju trans, czara goryczy zbierająca się w jej sercu w końcu się przelewa, a kolejna decyzja jaką podejmuję dziewczyna jest już dużo bardziej przemyślana. Tym razem kobieta jest pewna tego co robi. Wie, że nie jest w stanie, mimo mocy jaką posiada zapewnić sobie miłości, więc przebija się własną strzałą, licząc, że śmierć okaże się dla niej wybawieniem. Ostatnia scena jest zarówno dopełnieniem pierwszej jak i główną, i najważniejszą puentą całego klipu. Kiedy wszystko stracone, a nadzieja dawno wygasła, w momencie, kiedy najmniej jej oczekujesz, miłość sama do ciebie przyjdzie. Właśnie taki przekaz niesie w sobie końcowa scena. Strzała i szkarłatna krew znikają, a dziewczyna-amor powraca do życia spotykając upragnioną miłość. Zmartwychwstała, pozbywając się dawnych obaw i trosk. Tak bardzo pragnęła drugiego człowieka, że w końcu otrzymała możliwość szczęścia o jakim zawsze marzyła. Poddała się, ale otrzymała drugą szansę. Życie nie zawsze nas rozpieszcza, ale bez względu na wszystko nie powinniśmy na siłę szukać uczucia, skupiać się na nim i umartwiać się bez potrzeby. Ono przyjdzie do nas samo, nie w momencie, gdy będziemy tego oczekiwać, ale wtedy, kiedy będziemy na to naprawdę gotowi.

Uważny obserwator jest w stanie zauważyć w teledysku dwukrotnie samego wykonawcę. W obu przypadkach widzimy samotnie siedzącego Eda, którego nie interesuje nic poza fascynującym kubkiem z równie intrygującą herbatą. Oczywiście, odkładając na bok ironizowanie widzimy po prostu samotnego i nieszczęśliwego człowieka. Główna bohaterka klipu zauważa go po raz pierwszy, kiedy sama szuka miłości, kolejny raz przypatruje się mu już zza szyby, po przemianie w kupidyna. Dawno temu przeczytałam gdzieś, że Sheeran celowo zastosował taki zabieg, aby pokazać, że dla niego czas na miłość jeszcze nie nadszedł.


Również muzyka w tej kompozycji jest czymś niezwykłym. Wprawia słuchacza w stan na pograniczu smutku i nadziei, zawiesza go pomiędzy jednym a drugim, tworząc cienki most i to od nas zależy w którą jego stronę podążymy. Wyraźnie zaakcentowany rytm, jednocześnie wyrazista i porywająca melodia przewodnia tworzy tło dla „anielskiego” wokalu Eda, który idealnie wtapia się w całość, jak gdyby nikt inny nie byłby w stanie zaśpiewać tych słów z takim samym uczuciem. I pewnie tak właśnie jest. Jednak oprócz wokalu główne skrzypce gra tu także gitara akustyczna
(spokojnie, ten zwrot użyłam z pełną premedytacją), czyli ukochany instrument Brytyjczyka, która odgrywa bardzo ważną rolę w harmonii utworu. Oprócz niej słyszymy także między innymi dźwięki perkusji i skrzypiec, co nadaje kompozycji jeszcze większej głębi. Końcówka utworu gdzie podkładem staje się jedynie rytmiczne klaskanie jest momentem wyciszenia i poukładania w głowie karuzeli myśli i uczuć, a zwieńczeniem całości, wisienką na torcie jest ostatni wers, zaakcentowana i czysta prośba: „Give me love”...

Jeśli dałeś ponieść się tej prawdziwej przejażdżce na karuzeli uczuć, nie zawiedziesz się także słuchając wersji „Live room”. Mimo wszystko czuję się jednak zmuszona do ostrzeżenia, że próby nie zatapiania się w odmętach „Edowego” talentu mogą skończyć się fiaskiem. Młody 
Brytyjczyk przechodzi samego siebie dając nam pokaz ponad ośmiominutowego kunsztu, gdzie jego pozbawiony retuszu głos brzmi lepiej niż podczas studyjnych nagrań. Ed nie jest jedynie śpiewakiem, on staje się muzyką, wtapia się w nią całym sobą i zapomina o otaczającym go świecie. Każda nuta, każda głoska – wszystko trafia w punkt, a kompozycja nabiera jeszcze większej głębi, jeszcze bardziej przygnębia, ale również pozwala na wyrzucenie z siebie wszystkich zalegających w nas negatywnych emocji. Ed bawi się swoim głosem, zapętla go, zmienia jego tonację i przenosi nas do swojego świata, z którego aż do zakończenia utworu nie znajdujemy i nie chcemy znaleźć wyjścia! Ta wersja „Give me love” jest o wiele mocniejsza i nie bałabym się tu użyć słowa „mistyczna” niż oficjalne nagranie, które znajdziemy na albumie. A co paradoksalne po wykonaniu czegoś takiego jedyne słowa wokalisty jakie udaje nam się usłyszeć to: „cool”. Po zostawieniu w naszej świadomości trwałego śladu obcowania z czymś tak nieprzyziemnym, po tornadzie uczuć jakich doświadczyliśmy, Ed podsumowuje całość jednym, niewyrażającym większych emocji słowem...


Zagłębiając się po raz kolejny w historię tego utworu znalazłam słowa, które warto tu przytoczyć: „Give me love” porusza serce i zatrzymuje umysł”. Właśnie na tym polega magia tej kompozycji. Każdy, dosłownie każdy może odnaleźć siebie w sytuacji o jakiej śpiewa Ed. Nawet jeśli ktoś nigdy nie był prawdziwie zakochany, lub nie wspomina z czułością swojej pierwszej wybranki i tak z łatwością zatraci się w melodii, rytmie i tekście. Będzie dzielił z wokalistą wszystkie emocje, nadzieje i obawy. Postawi się w jego sytuacji, bo prędzej czy później, w mniejszym, lub większym stopniu, dotknie ona każdego z nas. Bo chociaż miłość rani, jest jednym z niewielu powodów dla których żyjemy na tym świecie.

Dotarłam również do informacji, że napisanie tekstu do singlowego utworu zajęło Edowi jedynie dwadzieścia minut. Dzieło tworzone przez tak krótki czas może być albo kompletną katastrofą, albo sztuką wyższych lotów. Zastanówcie się ile jesteście w stanie wymyślić przez niecałe pół godziny? Jeśli autor nie ma pomysłu na słowa, w takim okresie napisze prosty, rymowany tekst bez większego sensu, ale jeśli ma wenę lub targają nim szczere uczucia, jest w stanie stworzyć coś na prawdę niezwykłego. Na tyle nietuzinkowego, że ten konkretny utwór mało znanego artysty został użyty w dwóch serialach: "Pamiętniki Wampirów" oraz "Cougar Town".

Give me love” z pewnością nie jest jedną z miliarda rzewnych piosenek o nieszczęśliwej miłości. Ta kompozycja ma w sobie zdecydowanie więcej: magnetyczną siłę i szczerość, która od niej bije. Jest przemyślana w każdym calu i dopracowana do perfekcji. Ed jest w takim momencie swojego życia, że nie wierzy, że może być szczęśliwy bez swojej pierwszej miłości u boku. Próbował, ale bez skutku. Nikt nie jest w stanie zastąpić mu tej jednej jedynej, więc pozostała mu tylko desperacka prośba, słowa wykrzyczane niemal na bezdechu - „Give me love”! Być może Edward Sheeran zawarł w tych kilku prostych słowach pragnienia ludzkości, wykrzyczał jej głos, wydobył na światło dzienne coś, czego niewielu jest w stanie przyznać.



Kamila

piątek, 23 września 2016

"Wake me up" Avicii (ft. Aloe Blacc)

              
      Tim Bergling skrywający się pod pseudonimem Avicii, po wydaniu swoich pierwszych singli, w tym m.in. „Bromance”, rozwinął swoją karierę w bardzo szybkim tempie. Niestety w tym roku ogłosił, że po wydaniu trzeciego solowego albumu, zakończy karierę DJ-a. Utwór „Wake me up” nie tyle co porusza nas do głębszego zastanowienia pomimo, jakby się mogło wydawać, prostego przekazu, ale także jest on emocjonalny oraz łagodny i energiczny zarazem. Aloe Blacc napisał go dla szwedzkiego producenta.  
     
    Za każdym razem, gdy słucham tego utworu, moje odczucia skupiają się na tym, jak artysta barwą głosu, tekstem oraz muzyką daje do zrozumienia, że z każdą nutą jest coraz bardziej świadomy dużej ilości osób, która go nie akceptuje. Mamy tu do czynienia z dość pesymistycznym początkiem... Wszyscy wokół krytykują jego plany. A tymczasem on wewnętrznie wie i czuje, że jego myśli idą w dobrym kierunku, dlatego też długo się nie zastanawia i realizuje swoje zamierzenia. Nie zważa na uwagi innych. Choć trzeba przyznać, że takie zachowanie jest wielką sztuką. Tym bardziej, gdy widzimy i słyszymy, że jesteśmy „inni”. Lecz czy bycie Innym jest rzeczywiście odmienne z naszymi poglądami, z naszą ludzkością? Szczerze mówiąc, gdyby każdy z nas nazywał takich ludzi „oryginalnymi”, żyłoby się nam wszystkim o wiele łatwiej.   




  „Mówią, że [...]/życie mnie ominie, jeśli nie otworzę oczu/Cóż, mi to pasuje” – pomimo tego, że niektórym z nas odpowiada taki styl bycia, to czasami mamy chwile słabości, o czym świadczą te słowa: „Więc obudź mnie, kiedy to wszystko się skończy”. Cała druga strofa tego dowodzi. Aczkolwiek można to także pojąć w inny sposób... Wspomniana strofa skrywa w sobie jeszcze jedną rzecz, która według mnie diametralnie ujawnia się dopiero pod koniec utworu, kiedy refren jest kolejny raz powtarzany. Dopiero wtedy owa strofa przekształca się w sarkazm kierowany do wszystkich tych, którzy się sprzeciwiają. Prezentuje się to w taki sposób, że autor w odezwie również się sprzeciwił. Pokazał, że nie potrzebuje aprobaty innych. Dokonuje tego używając ich własnej broni – protestu. 

  W kolejnej części utworu znów napotykamy przygnębienie, smutek, rezygnację. Nie bacząc na swoje wrażenia i odczucia, Aloe spróbował być tym, kim inni kazali mu być. Kimś innym. Próbując sobie wmówić, że „Nie ma żadnych planów”, nadal marzy o powrocie do świata, który wcale nie musi i nie jest wyodrębniony, odcięty. Czasami każdy z nas pragnie poczuć lekki powiew wolności, delikatne muśnięcie nadziei, która tak naprawdę towarzyszy nam przez dłuższy czas, lecz nie tak łatwo jest wydobyć z niej przekonanie o wartości swojego własnego „ja”. Warto więc na chwilę nie bać się i zamknąć oczy, o czym wspomina autor utworu, lecz narazie nie jest jeszcze na to gotowy, ponieważ dezaprobata innych wpędziła go ponownie w stan niepokoju. 



     Dokładnie w momencie rezygnacji, a zarazem uczucia nadziei, w teledysku odnajdujemy „światło”. Czy Aloe zapomniał już o innych ludziach? Mimowolnie nie dostrzegał wcześniej podobnego potencjału u osób mu zupełnie nieznanych. Dlaczego więc skoro nie mógł znaleźć uznania, nie poszukał go gdzieś indziej? Wydawać by się mogło, że rozwiązanie było mu bliskie, lecz gdy ma się świadomie „zamknięte oczy”, nie doznamy olśnienia.
Właśnie w tej chwili na ekranie pojawia się Aloe i Avicii. Niejako czekali oni w tym miejscu wraz z ogromną grupą ludzi na tą jedną zakłopotaną osobę, na ten zagubiony okruch, odłamek całości, która bez ustanku dokłada kolejne elementy wielkiej układanki... 

    Zarówno w utworze jak i w samym teledysku pojawia się pewien wątek. „Mówią mi, że jestem za młody by zrozumieć/Mówią, że utknąłem we własnym śnie”. Porównując te dwa zdania z klipem, zauważyłam, że ta mała dziewczynka, która spaceruje wraz z modelką Christiną Romanovą, odgrywa pewną znaczącą rolę w utworze. Bywa tak, że młodym osobom „pozwala się” marzyć, lecz na tym zwykle się kończy.  Dlaczego wprowadzamy w ich życie zwykle te ograniczenia, których nie powinno być, takie które niczego nie wnoszą do życia młodego człowieka, nie dowartościowują ani nie rozwijają go i są rozpowszechniane? Unikamy odpowiednich rozwiązań, odbiegamy od marzeń, nieświadomie wmawiamy młodym ludziom, że dzisiejszym światem rządzą rzeczy materialne, moda oraz tzw. „podążanie za tłumem”.



Muszę tutaj podkreślić, że dziewczynka wraz z Christiną trzymały się razem, wspierały się nawzajem w trudnej sytuacji. Kobieta wróciła po dziewczynkę, gdy zrozumiała już co w jej życiu się zmieniło i że nadaje mu to znaczącego sensu. Dalszą podróż odbyły więc razem. Ponadto treść utworu idealnie komponuje się z klipem, co według mnie jest rzeczą łatwą do wykonania, lecz zarazem nadającą całości niezwykłej siły i zrozumienia.

Karolina

czwartek, 8 września 2016

"Somebody's love" Passenger


Nie sposób nie zauważyć nadchodzącej jesieni i chociaż każdy z nas chciałby zatrzymać przy sobie odrobinę wakacyjnego słońca, nie pozostaje nam teraz nic innego jak znaleźć pozytywy nadchodzącej zmiany. Jednym z nich jest perspektywa siedzenia pod ciepłym kocem, picia gorącej herbaty i słuchania relaksującej muzyki. Idealnym utworem na właśnie takie jesienne wieczory jest najnowszy singiel Passengera promujący jego nową płytę. Jest to utwór bardzo kojący, odprężający, melancholijny, a także pobudzający do myślenia.

Obok twórczości Mike'a Rossenberga, który ukrywa się pod pseudonimem „Passenger” nie sposób przejść obojętnie. Jego głos jednych potrafi oczarować i przenieść w inny świat, a innych wręcz przeciwnie – jedynie zirytować. Na moje szczęście należę do tej pierwszej grupy słuchaczy. Na dzisiejszym rynku muzycznym jest zbyt wielu bezbarwnych artystów, którzy serwują nam utwory krążące cały czas wokół tych samych brzmień. Po pewnym czasie następuje przesyt jednostajnością i zaczynamy szukać czegoś oryginalnego, niespotykanego. Więc jeżeli także czujecie potrzebę posłuchania wokalisty, którego głos jest prawdziwym unikatem i kogo nie pomylicie z nikim innym, polecam właśnie Passengera jako odskocznię od wszechobecnej „jednakowości”.

Somebody's love” to przesłanie dla osoby, która boi się kochać. Dla człowieka, który z jakiegoś powodu odtrąca bliskich mu ludzi, być może robi to dlatego, że boi się zostać zranionym, ale kiedy „wiatr zawieje” i „liście opadną”, czyli w tych trudniejszych momentach życia, każdy człowiek potrzebuje czyjejś miłości. Tekst tego utworu jest na tyle uniwersalny, że nie odnosi się jedynie do uczucia między kobietą a mężczyzną, ale do każdego rodzaju silnej więzi, która nadaje sens naszemu życiu. Bo kim jesteśmy bez bliskich nam ludzi? Jaki jest nasz cel skoro nie mamy kogo uszczęśliwiać i dla kogo wstawać z łóżka? Kiedy w naszym życiu nadejdzie ten gorszy okres, w którym będziemy musieli zadzwonić do kogoś lub po prostu „doczołgać się” do czyichś ramion, może okazać się, że jesteśmy zupełnie sami. A przecież w pewnym momentach potrzebujemy tej drugiej osoby znacznie bardziej niż zazwyczaj. Ponadto poczucie, że jesteśmy dla kogoś najważniejsi, potrafi pozwolić nam spojrzeć na problemy z nieco innej perspektywy. To właśnie miłość i przyjaźń zmienia nasze spojrzenie na świat i pomaga wydostać się z każdej sytuacji lub przynajmniej nieco ukoić ból.


Mike zwraca się do osoby, która ma „znaleźć zagubioną/zagubionego siebie”, przemyśleć parę spraw, „pozbierać się” i zmienić swoje życie. Adresat utworu nie po raz pierwszy zmaga się z przeciwnościami losu i może właśnie z tego powodu nie dopuszcza do siebie miłości, a co za tym idzie - jest samotny. Ale to właśnie przez takie zachowanie i samowystarczalność, którą ta osoba może uważać za zaletę, pozostaje sama ze swoimi problemami. Następne sformułowanie - „pływając w błękicie” wiąże się ze zdaniem z następnej strofy: „utoniesz bezdźwięcznie”. Tym „błękitem” może być przedstawione w teledysku jezioro, a patrząc na nie z perspektywy tekstu przychodzi mi na myśl obraz lodowatej toni bez dna, w której zniknięcie pozostaje niezauważone przez nikogo, co niewątpliwie jest jednym z największych lęków ludzkości. Po pewnym czasie takiej oschłości może okazać się, że gdy będziemy potrzebować czyjejś pomocnej dłoni „Może nie być nikogo w pobliżu”. Czasem bezwiednie stawiamy cienki mur między sobą, a osobami, które kochamy. Passenger pokazuje nam co może się stać jeśli w porę się nie opamiętamy i doszczętnie go nie zburzymy.

Teksty wychodzące spod ręki Mike'a są metaforyczne i niejednokrotnie zaskakują prostotą wyrażania myśli w sposób oczywisty, ale także piękny i poetycki. Passenger w kilku prostych słowach potrafi wyrazić to, czego wielu ludzi nie jest w stanie odkryć przez całe życie. Powszechnie wiadomo, że najprostsze rozwiązania są najtrudniejsze do wymyślenia, a przecież piękno tkwi w prostocie. Przykładem kunsztu pisarskiego Mike'a jest choćby ten fragment „Somebody's love”:

You're never gonna get yourself burnt           „Nigdy nie pozwolisz sobie się wypalić
if you don't start no fires                                   Jeśli nie wzniecisz ognia
But with no fires there is no light                     Ale bez ognia nie ma światła
with no light you'll never see                            A bez światła nigdy nie zobaczysz
all the colors in the world                                 Wszystkich kolorów świata
and all the love that's inside me”                      I całej miłości, która jest wewnątrz mnie”

Passenger po raz kolejny nie zawodzi i jak zwykle serwuje nam życiową radę zamkniętą w pięknych, ale oczywistych słowach. Uwielbiam ten sposób wyrażania myśli, a także samo przesłanie, które kryje się w tej strofie. Tłumaczy nam ona, że podejmując ryzyko możemy zaznać cierpienia, ale jeśli całkowicie wyzbędziemy się go z naszego życia, istnieje szansa, że przegapimy wiele pięknych chwil i pozbawimy się szansy na cudowne wspomnienia. I mimo wszystko wydaje mi się, że nie chodzi tutaj o ryzyko związane ze skokiem na bungee, ale choćby o powiedzenie bliskiej nam osobie ile dla nas znaczy. Zrobienie małego kroku do przodu, który może odmienić nasze życie.

Cały utwór mówi o osobie, która odtrąca wszystkich ludzi dookoła niej, ale jeszcze w niedalekiej przyszłości zatęskni za czyimś ciepłem, uczuciem czy dobrym słowem. Wszystko jest do czasu. Nawet jeśli w tej chwili wydaje jej się, że jest stworzona do przebywania w samotności, jak rozbitek na bezludnej wyspie, kiedyś uświadomi sobie, że nie można żyć w ten sposób. A wtedy może się okazać, że nie ma już wokół niej osób, które byłyby w stanie dać jej to wszystko czego potrzebuje.

Słuchając większości utworów jakie serwują nam środki masowego przekazu bardzo często zdarza mi się na chwilę oderwać od wykonywanego zajęcia i pomyśleć: „Czy ja już gdzieś tego nie słyszałam?”. Niestety dzieje się tak coraz częściej, a jedyne co przeciętny odbiorca może zrobić to bojkotować dany utwór na znak „cichego” protestu. Na szczęście jednak tym razem jest zupełnie inaczej. Podkład dźwiękowy „Somebody's love” urzeka swoją oryginalnością i złożonością, a także przyciąga świeżością połączoną z melancholią.


Spójną całość z muzyką tworzy także teledysk, który rozpoczyna się od bliskiego ujęcia łodzi, którą Passenger zaciąga na wodę. Wokalista znajduje się na pustej plaży, więc nie może liczyć na niczyją pomoc. Symbolizuje to początek samotnej „drogi”, którą niektórzy z nas świadomie podążają. Tacy indywidualiści chcą iść przez życie polegając jedynie na sobie, nawet jeśli wiąże się to z dużymi trudnościami. Mimo, że klip skupia się wyłącznie na śpiewającym wokaliście nie zaczynamy odczuwać monotonii, a co ważne, naturalna i nie przesadzona mimika Mike'a nie irytuje. Po kolejnym obejrzeniu tego teledysku zdałam sobie sprawę z tego, że obraz oraz utwór zlały się dla mnie w jedną całość. Jak widać wrażliwy brodacz w twarzowej kurtce na płonącej łodzi może zafascynować.

Oczywiście w samotnej podróży łódką też kryje się drugie dno. Osoba, która nie potrafi pokochać lub nawet zatrzymać przy sobie ukochanych osób jest zdana tylko i wyłącznie na siebie. Sama musi znosić wszelkie trudy losu, bo w życiu tak jak i na jeziorze - czasem zdarza się flauta, a czasem szkwał. Sam środek transportu, który wybrał Mike pokazuje coś jeszcze,  podkreśla jak cienka bariera dzieli go od lodowatej toni. Passenger pośród nieokiełznanego żywiołu nie może liczyć na niczyje wsparcie, a tym bardziej na pomoc w ciężkich chwilach. Łódka symbolizuje tutaj bezpieczną przystań, ale jak długo możemy ją sobie zapewnić żyjąc jedynie na własną rękę?

Przy nieco dalszych ujęciach zauważamy, że krajobraz dookoła jeziora również jest „pusty”, dokładnie tak jak życie osoby, do której adresowana jest ta kompozycja. Nic niezwykłego na nią nie czeka, ponieważ jej życie zostało pozbawione większego sensu. Największą uwagę przykuwa jednak jezioro - woda, która tak jak los jest nieprzewidywalna i nigdy nie możemy być pewni tego, co nas spotka. Zachmurzone niebo również jest pewnego rodzaju przestrogą, symbolizuje ono problemy pojawiające się niespodziewanie, często wtedy, gdy najmniej tego oczekujemy. Ukryte znaczenie kryje się także w scenach, podczas których Mike znajduje się na lądzie. Na pierwszy plan wysuwa się tam słońce, które początkowo znajduje się niemal w zenicie, następnie zachodzi, by przy następnym ujęciu ponownie wzejść. Może to być odniesienie do czasu, który mija zbyt szybko, by spędzać go samemu.

Pomimo wszystkich odczuć, które towarzyszyły mi podczas zagłębiania się w ten teledysk, największe wrażenie zrobiły na mnie ujęcia Passengera siedzącego na łodzi pośród płomieni. Wydawać by się mogło, że połączenie wody i ognia to oczywisty paradoks i ciężko jest pokazać go w oryginalny sposób, ale i tym razem Mike'owi i jego współpracownikom się to udało. Śmiało mogę przyznać, że zrobiło to na mnie naprawdę ogromne wrażenie. Sam spokój Pasażera wskazuje na to, że nie jest świadomy zagrożenia lub też po prostu zrozumiał, że musi się z nim pogodzić. Sceny z płonącą łodzią zostały pokazane dokładnie w momencie, kiedy Mike śpiewa przytoczone już wcześniej przeze mnie słowa dotyczące „wypalania się”. Zawsze podziwiałam takie dosłowne nawiązania, które równocześnie niosą w sobie ogromny symboliczny przekaz. Ogień trawiący łódź staje się coraz większy, aż w końcu doszczętnie ją spala. Pozornie nieszczęśliwe zakończenie okazuje się być wybawieniem dla adresata utworu, ponieważ ten zaryzykował i chociaż się wypalił, przeżył cudowne chwile, pełne bliskości i piękna otaczającego go świata. Nie bez przyczyny łódź na jeziorze zostaje spalona nocą, prawdopodobnie ma to symbolizować kres spełnionego życia i kojarzyć się ze zwyczajem wikingów, którzy w ten sposób żegnali swoich zmarłych. Sam twórca tej kompozycji najwyraźniej wziął sobie do serca własną życiową radę dotyczącą ryzyka i spędził cały dzień na pływaniu po jeziorze w łodzi, na której szalały prawdziwe płomienie. Ale czego nie robi się dla sztuki?


Krótko po wydaniu „Somebody's love” Passenger pokusił się o wydanie kolejnego kipu do tego utworu, tym razem jednak zaopatrzonego w tekst. Dzięki temu mamy okazję przyjrzeć się zapierającym dech w piersi widokom, które ciesząc oczy niosą w sobie przesłanie. Pośród tych pięknych okoliczności przyrody jakie widzimy na ekranie, przed oczami cały czas przewija nam się samotna postać Passengera. Nie dzieje się tak przypadkowo lub z konieczności zaakcentowania jego wkładu w powstanie tego dzieła. Twórcy ukazali w ten sposób, że pomimo piękna otaczającego nas świata, idąc przez życie w pojedynkę nie będziemy w stanie w pełni tego docenić. Otaczanie się pięknymi przedmiotami i przebywanie w cudownych miejscach nie poprawi naszego samopoczucia, bo przecież samotność w kosztownym wnętrzu niczym nie różni się od samotności w skromnym mieszkaniu. Ponadto: „szczęśliwy nie jest ten kto ma wszystko, szczęśliwy jest ten, kto potrafi docenić to, co posiada”. W tym wypadku osoba przedstawiona w utworze nie ma koło siebie żadnej bliskiej osoby, z którą mogłaby dzielić swoje myśli, radość, a nawet smutki. Patrząc nie tylko na stronę wizualną, ale także symboliczną, to wideo z całą pewnością należy do najlepszych w swojej kategorii.


Podczas analizowania tego utworu zwróciłam uwagę na coś jeszcze. Cała kompozycja zaczyna się od refrenu, a nie tak jak zazwyczaj - od zwrotki. Nie spotkałam się z wieloma takimi przypadkami, więc uznaję to za kolejny plus dla najnowszego singla, którego zadaniem jest promocja najnowszej płyty, oczywiście jak na Passengera przystało, pod metaforycznym tytułem - „Young As The Morning, Old As The Sea” („Młody Jak Poranek, Stary Jak Morze”).

Nie potrafię dokładnie powiedzieć dlaczego, ale ten utwór za każdym razem wzrusza mnie w równym stopniu. Poruszający tekst, intrygujący wokal, piękna muzyka i teledysk, który idealnie dopełnia całość. Wydaje mi się, że jest to przepis na sukces i mam nadzieję, że pewnego jesiennego wieczoru usłyszę w radiu melodyjny głos Passengera w tej właśnie kompozycji. To jedyny sposób, aby szersza publika dostała szansę przyjrzenia się temu dziełu bliżej, czego wszystkim życzę.


Kamila